TEATR FROM POLAND: Saksofonista
Nikt nie zabroni mi być fanem pana profesora Jerzego S. Nikt nie
zabroni nam czuć bezradność wobec konieczności napisania recenzji z tego
spektaklu. Po prostu brak nam słów. Mimo to (niczym profesjonaliści)
postaramy się, w mniej lub bardziej doskonałej formie, wyrazić swój
zachwyt.
Historia przedstawiona przez Istvana Belgradoffa rozgrywała się na
dwóch płaszczyznach. Mogliśmy, niczym polscy podglądacze (nie:
paparazzi) poprzez obserwacje wnikać w życie Jerzego Stuhra, a
jednocześnie na naszych oczach rozgrywał się dramat aktora
niedocenionego i zaślepionego
swoją pasją. Jako publiczność czuliśmy się mu potrzebni i chcieliśmy
pomóc rozwiązać jego problem - uzyskać aprobatę Reżysera. Nasze
zaangażowanie było efektem wykorzystania doskonałych umiejętności aktora
w nawiązywaniu kontaktu z publicznością.
Wychodząc z sali myślałyśmy o Saksofoniście jako o fantastycznym oraz
pełnym emocji przedstawieniu i dalej tak myślimy. Jedynym minusem było
to, iż nie dowiedziałyśmy się, co pan Stuhr sądzi o seksualistach...
OSTATNIA DESKA RATUNKU : Ostatnie święta
Spektakl Ostatnie święta w wykonaniu teatru OSTATNIA DESKA RATUNKU był
krótki, ale zawierał bardzo ważne treści. Młodzi aktorzy pokazali nam,
jaki jest koniec narkomanów i alkoholików, choć trzeba przyznać, że
mogli nieco bardziej wczuć się w rolę. Nie wzbudzili szczególnego
zainteresowania wśród publiczności. Ścieżka dźwiękowa, którą dobrali do
przedstawienia pasowała do sytuacji. Trzeba jednak przyznać, że było za
mało słów, a ukazywane sytuacje były przedstawione w sposób zbyt
łagodny, przez co cały spektakl nie wywarł wrażenia na widzu. Scena
przedstawiająca śmierć młodych ludzi zagrana była nienaturalnie, nie
wyrażała głębszych uczuć po stracie bliskiej osoby.
Ma pochwałę zasługuje operowanie światłem, które oddawało nastrój
chwili. Warto też zwrócić uwagę na ciekawe stroje -zwłaszcza kapcie mamy
.
Gratulujemy pomysłu i mamy nadzieję, że udział w TUMULCIE otworzy
młodej grupie drzwi do spełnienia marzeń oraz przyniesie sukcesy.
ZUZANNA FIJEWSKA : Głuchoniemoc
Monodram Zuzanny Fijewskiej nie zapowiadał się szczególnie. Rząd krzeseł
ukazał się po ciekawej wstawce muzycznej. Weszła ona- A. Z grodziska-
bliżej nieokreślona nastolatka z prowincjonalnego miasteczka. Nerwowa,
zdezorientowana, zdziebka infantylna- „zwykła” dziewczyna. Ale ma
niezwykłą historię do przekazania,. Będąc w poczekalni do lekarza
opowiada o feralnej pielgrzymce do Częstochowy podczas której
przypadkowo zaszła w ciążę, swoim strachu przed konsekwencjami,
niepewności przed zmianami. Nie użala się nad sobą, bardziej obawia się
reakcji mamy, której największym zmartwieniem jest trzeci już jamnik
chorujący na tajemniczą chorobę, nauczycielki wypominającej jej statut
szkoły, księdza opiekuna, który ostatecznie zgadza się pomóc odnaleźć
nieświadomego młodzieńca, czy w końcu zeznawania „pod przysięgą” podczas
rozprawy o molestowanie nieletniej. Spektakl ukazuje oczami prostej
dziewczyny jak to zmienia się świat, kiedy coś nie wychodzi tak jak
zamierzaliśmy. Widoczna jest też jego uniwersalność- brak imion czy nazw
własnych. Bo przecież każdy z nas ma swoją „niezwykłą historię”.
...a historia ta zdarzyła się naprawdę.
Gdy łamiącym się głosem mówiła o tym, że zaszła w ciążę z NIM, i że nie
było przy TYM żadnych spazmów rozkoszy, cała sala zamierała. Jednym
słowem potrafiła sprawić, że wszyscy wybuchali śmiechem, jednym ruchem -
by zamarli..
Opowieść o dziewczynie z Grodziska, która zaszła w ciążę na pielgrzymce
do Częstochowy, która ze swoim problemem zwróciła się do młodzieżowej
gazety (a propos odpowiedź brzmiała, by następnym razem używała środków
antykoncepcyjnych...)w ustach Zuzanny Fijewskiej brzmiała tak
autentycznie...
a historia ta zdarzyła się naprawdę. Dziecko, które ostatecznie przyszło
na świat, ma się bardzo dobrze, jak zapewniła nas Zuzanna i jej siostra
Natalia, autorka scenariusza. Ich rodzice są psychologami, dziewczyny
przyznały, że udzielali im pomocy przy kreacji aktorskiej Zuzanny.
Wyjaśnia to niezwykle dogłębne studium psychologiczne dziewczyny ze wsi,
która ma stać się matką.
Gratulujemy !!! trzymamy kciuki
I kropka
Proces dojrzewania, wkraczania w nowe role, jakie wyznacza nam życie,
jest bardzo trudny. Jedni z nas przechodzą go szybciej, łatwiej, inni
nie do końca rozumieją zmiany zachodzące dookoła nich. W trakcie
przeistaczania się z dziecka w osobę dojrzałą porzucamy ogromną część
dziecięcej niewinności, dziecięcych zabaw, które niejednokrotnie w
krzywym zwierciadle ukazują świat ludzi dorosłych. Dla dziecka wszystko
jest albo białe, albo czarne, nie ma odcieni pośrednich. Jednak wraz z
upływem lat zmieniamy się. Dziecko gdzieś w nas ginie, dostosowujemy się
do otaczającej nas rzeczywistości naiwnie myśląc, że mamy jakikolwiek
wkład w jej tworzenie. W gruncie rzeczy to rzeczywistość tworzy nas, a
my każdego dnia staramy się jakoś przetrwać kolejne 24 godziny. Kluczem
do naszego przetrwania są inni ludzie, opinie, jakie mają o nas. Dlatego
staramy się wywrzeć na nich jak najlepsze wrażenie. I nie ma w tym dla
nas nic dziwnego, że udajemy sami przed sobą, że kreujemy się na ludzi
inteligentnych, obytych ze światem i powszechnie lubianych. Zadziwiający
jest też fakt zbiorowej symulacji, w której biorą udział całe grupy
ludzi na co dzień nie pałających do siebie sympatią. I jedyną rzeczą,
jaka zmusza nas do zdjęcia maski, bezinteresownego zwrócenia się ku
drugiemu człowiekowi jest tragedia.
Grupa z Legionowa miała (jak przypuszczam) ambicję przedstawienia
głębokiego studium zbiorowej hipokryzji i konformizmu. Bardzo wymagające
zadanie. I chyba zabrakło środków: doświadczenia scenicznego, albo
odpowiedniego pomysłu. Jakoś trudno mi było w rozbrykanym towarzystwie
odnaleźć to, czego oczekiwałam po próbie realizacji tak wymagającego
tematu. Szukałam uczuć, emocji. Może to była trema, może nieutożsamienie
się z graną rolą, jednak zabrakło mi właśnie tych paru chwil, w których
miałabym zupełną pewność, że aktorzy wiedzą, o czym mówią, że mają
jakąś receptę na to, czym świat nas niszczy, czym niszczy w nas dziecko.
Ogólnie rzecz biorąc spektakl nie przypadł mi do gustu. Myślę, że
przydałoby się jeszcze trochę pracy nad grą aktorów, nad paroma
elementami, które niekoniecznie pasowały do całości przedstawienia:
dziwnymi głosami co jakiś czas przerywającymi to, co działo się na
scenie. Nagrodą? Chyba jednak nie teraz, nie dziś i nie jutro... może za
rok... mimo wszystko, życzę powodzenia.
ZMYSLOVI : FILLIKURRKA, czyli bunt przeciwko masie.
O czym był ten spektakl? O problemach, które dotykane są przez prasę
(często brukową). Poruszone zostały kwestie przygotowań na przyjęcie
(dowiedziałam się, że prawdopodobnie chodziło o artykuł z Avanti, w
którym zamieszczone zostały porady dla wybierających się na studniówkę),
narkotyków, uniesienia religijnego. Ironiczny obraz odpowiedzi
brukowców na poważne - niepoważne pytania młodzieży. Gazety próbują
uczyć życia, kierować i mieć nad nim kontrolę. Ludzie zostają uwikłani w
schematy, nakładają maski, które tworzone są przez media. Nie liczą się
już własne potrzeby, tylko to, co jest napisane w gazecie.
A problemy młodych są różne. Figa jest za ładna, Fuksja - niemodna
(uwielbia koronkowe stringi), Fikus bardzo boi się kurzu, problemem
Frezji jest zbyt wysoka inteligencja. Do tego grona należy również
urodzony 13 w piątek chłopak o wdzięcznym imieniu Filodendron. Kwieciste
towarzystwo. Kontroluje ich nauczyciel, profesor. W pewnym sensie guru,
osoba, której słuchają. A tym samym są głusi na samych siebie.
Kwestie błahe (przynajmniej mogą być takie dla odbiorcy) przeplatają się
z patetycznymi : jedzenie ze śmiercią, narkotyki z przygotowaniem na
imprezę. Nie zabrakło tematyki erotycznej. I tutaj prasa próbuje pomóc,
choć teoretycznie powinna to być sprawa osobista.
Ludzie, którzy próbują mówić o problemach innych i je rozwiązywać,
bardzo często nie mają żadnego doświadczenia. To puste frazesy o
nieznanym. Teatr Zmyslovi ukazał to na przykładzie kwestii satanizmu.
Pedagodzy i psychiatrzy chcieli poznać przyczynę poddawania się namowom i
zdradzania wartości, poddać to schematom i zamknąć jako coś
usprawiedliwionego.
Przez to wszystko człowiek współczesny zaczyna się gubić. Wciąż narażony
jest na krytykę, na lekcje odpowiedniego zachowania, ograniczenia. Nie
jest to sprawa świata, ale ludzi. Należałoby powtórzyć za Gombrowiczem :
Wszystko tworzy się między nami. Człowiek sam jest kowalem swego losu.
To człowiek ogranicza człowieka. To jeden drugiemu przyprawia gębę. Tak
niszczony jest indywidualizm. Ważne jest to, co inni będą uważać za
ważne. Dlatego tak istotne jest pytanie : co właśnie Ciebie wzrusza?
Dlatego tak dużą rolę odgrywa świadomość samego siebie, swoich wartości i
wierne ich przestrzeganie. Od Ciebie zależy, czy wybierzesz Ich Troje,
czy zatańczysz poloneza...
Bliski kontakt z publicznością, dotykanie niezwykle ważnych problemów,
dobra gra aktorska to wszystko sprawia, że chylę czoła przed teatrem
Zmyslovi. Moje gratulacje!
Grupa Muflasz: Zupa
Oczarowanie Muflaszem trwa. Kolejnym spektaklem wystawionym w Łomży (po
Atlantikonie i Truflaszu) Abelard Giza, Szymon Jachimek i Wojciech
Tremiszewski potwierdzili, iż są grupą mającą zawsze coś ważnego do
przekazania publicznosci. W każdym swoim występie konsekwentnie walczą z
Systemem i zachęcają widzów do współudziału.
Tym razem System nie był przedstawiony przez zniewolenie dwóch
Tik-Taków, ale jako zaciśnięcie na szyjach aktorów pętli krawatów.
Ludzie pracujący w biurowcach i przy numerowanych stanowiskach nie są
zadowoleni ze swojego życia, mimo to - niczego w nim nie zmieniają. Nie
potrafią uniezależnić się od zybla. Harują do późnych godzin nocnych,
kombinują, jakby tu zarobić więcej, nawet kosztem przyjaźni i
lojalności. Nie istnieje dla nich prywatność, czy też życie osobiste.
Praca, która początkowo miała być krótkotrwała i umożliwić wymarzony
wyjazd na Hawaje, zmieniła się w ślepą pogoń za zyskiem. Stała się celem
sama w sobie.
Jednak jeden z pracowników firmy zajmującej się m.in. eksportem
wykałaczek do Norwegii, przywołuje cudowną wizję pełnego wolności i
słońca odpoczynku, postanawia zerwać z bezsensowną i pustą egzystencją.
Wyzwala się, choć na krótko... Jego wyzwolenie nigdy nie będzie
całkowite. Nieustannie będzie do niego wracać systemowy koszmar.
Ta sytuacja nie jest w żadnym stopniu pozytywna, mimo to niezawodna
grupa Muflasz potrafiła nam ją przedstawić w sposób humorystyczny,
bezpośrednio i wzbudzając salwy śmiechu wśród publiczności.
Mimo wszystkich wymienionych powyżej zalet spektaklu zespół nie
zdobędzie Złotej Kulisy. Dlaczego? Bo Muflasz występował poza konkursem,
gościnnie. OBY WIĘCEJ TAK WSPANIAŁYCH GOŚCI NA PRZYSZŁOŚĆ!
życzą
P o d s ł u c h a n e
Przed i w trakcie Zupy Grupy Muflasz:
Dobre to jest, podobają mi się...
Oni są piękni
Taki obraz rozterek egzystencjalnych. Świetni.
Ładny krawat... Taki błękitny
Zobacz: krawat, to takie zniewolenie zamiast kajdan
Popatrz na publiczność, oni tego nie rozumieją, dla nich to tylko śmieszne.
Edyta Jungowska: Gotujący się pies
Tragital Edyty Jungowskiej oglądałam przez zasłonkę idealnie równo
postawionych na żel włosów jakiegoś miłośnika teatru... Można było
policzyć każdy włos na tej głowie, co za precyzja..., ale dość już o
tym.
To, co zdołałam ujrzeć było spełnieniem moich oczekiwań dotyczących
występu gwiazdy - gościa specjalnego TUMULTU (a trzeba zaznaczyć, że od
ubiegłorocznej porażki Andrzeja Grabowskiego oczekiwania te zdecydowanie
wzrosły). Recital początkowo utrzymany w stylu zawsze poruszającej
piosenki cave`owskiej i mający atmosferę pełnej cieni twórczości Jacques
Brela, później zaskakująco, acz bez zgrzytów zmieniał swój charakter.
Pozornie na bardziej radosny i naiwny, ale tylko pozornie i na chwilę.
Wróciliśmy do mrocznego i niepokojącego klimatu przesiąkniętych
ciemnością nocy i zagubienia miejsc, gdzie spełnia się fatalna miłość.
W żadnym stopniu nie żałuję, iż 22.04 wieczorem znalazłam się w sali
Liceum Katolickiego... Emocje, jakie zrodziły się we mnie pod wpływem
występu Edyty Jungowskiej były tym, co dopełniło moje ogólne zadowolenie
i radość z pierwszego, jakże udanego dnia festiwalu.
P o d s ł u c h a n e
Przed występem Edyty Jungowskiej:
Ten sweterek śliczny ma, ale ten drugi jeszcze ładniejszy... No, mamusia zrobiła...
O aktorstwie, optymizmie i równowadze
Sylwester Walczak, basista zespołu pani Edyty, powiedział, że trzeba
brać na nią poprawkę. Jest impulsywna, gwałtowna, ale to są tylko
momenty, które nie zaważają na całym dniu. Poza tym pracuje się z nią
wspaniale.
Pani Edyto, mówi się, że została Pani odkryta przez Jana i Halinę
Machulskich jako licealistka uczęszczająca na zajęcia prowadzonego przez
nich Ogniska Teatralnego. Czy wtedy właśnie uświadomiła sobie Pani, że
aktorstwo jest czymś, czemu chce Pani poświęcić swoje życie?
Nie było tak pięknie od razu. Rzeczywiście po skończeniu szkoły
muzycznej miałam nadmiar wolnego czasu. Już wtedy zajmowałam się
kabaretem szkolnym, byłam wtedy w ósmej klasie. Moja polonistka
stwierdziła, że powinnam kształcić się w kierunku aktorskim.
Postanowiłam iść właśnie do Haliny Machulskiej, zostałam przez nią
przyjęta. Przez trzy lata jeździłam z nimi na różne obozy. Chęć bycia
aktorem ewoluowała w różne strony, nie tylko te pozytywne, ale i te
negatywne. Na początku wydawało mi się, że chce być aktorem, a na sam
koniec, w trzeciej klasie liceum doszłam do wniosku, że jest to zawód,
który ogromnie nas ogranicza, w którym nie jesteśmy wolni w twórczy
sposób, że zależymy od reżysera, scenografa, tekstu oraz od wielu
rzeczy, nad którymi nie możemy panować, zachować kontroli. Doszłam do
wniosku, że ja nie chcę takiej sytuacji. Nastąpiło wtedy kompletne
zwątpienie.
Ale jednak coś Panią zatrzymało...
Tak, uświadomiłam sobie, że tyle lat poświęciłam teatrowi. Interesowałam
się historią teatru, bardzo dużo jeździłam, oglądałam spektakle.
Ognisko było takim świetnym miejscem, gdzie mówiono dużo o książkach, o
literaturze. To nie tylko teatr, ale wychowanie przez teatr, a nie
uczenie zawodu aktora - uświadamianie człowiekowi, kim jest, kształcenie
jego charakteru i osobowości. To był bardzo ciekawy okres w moim życiu.
Stało się to moim hobby, dlatego pomyślałam, że spróbuję. Dostałam się
na WST. Zdawałam też na pedagogikę, zastanawiałam się również nad
psychologią.
Czy chwile zwątpienia w słuszność wyboru jeszcze powracały?
Podczas studiów miałam momenty kryzysu. Największe zwątpienie przyszło,
gdy skończyłam studia i nikt nie był zainteresowany pracą z młodymi
aktorami. To był maksymalny szok, bo nikt nie miał ani czasu, ani chęci,
ani pieniędzy żeby nas zaangażować. Teraz to się troszeczkę zmieniło,
tamten czas był okresem przemian historycznych, Okrągły Stół. Bardziej
na sercu leżały nam zmiany ekonomiczne niż kulturalne, itd. To był
trudny okres wejścia na scenę. Szczęśliwie po jakimś czasie dostałam się
do teatru Hanuszkiewicza, a za sekundę wróciłam do Szkoły Teatralnej
jako aktorka i grałam w etiudach młodych reżyserów -studentów.
Czy tam właśnie została Pani zauważona przez Macieja Wojtyszko?
Tak i zaprosił mnie do współpracy przy spektaklu Amadeusz Schaffer`a,
gdzie mogłam zagrać u boku Zbyszka Zamachowskiego, Zbigniewa
Zapasiewicza. Tą rolą zadebiutowałam, to był mój pierwszy spektakularny
sukces i od tego momentu wszystko poszło dużo łatwiej. Ludzie zauważyli,
że istnieję na rynku, że w ogóle taka dziwna postać jest. Uznali mój
język, wcześniej oceniany jako nieprofesjonalny i nie do przyjęcia.
Uważam, że każdy artysta - malarz, muzyk, musi mieć taka swoją
charakterystyczność. Jeśli ta charakterystyczność zostanie kupiona jako
znak rozpoznawczy artysty to już jest świetnie. Ważnym jest, by każdy
miał swój język, w którym się wypowiada.
Na TUMULCIE spotykają się teatry amatorskie, nieprofesjonalne. Nie można
tym młodym aktorom zarzucić braku autentyczności oraz spontaniczności.
Gdy w `99 zagrała Pani postać 14-letniej Klary w Zachodnim wybrzeżu,
określono Panią jako najbardziej żywiołową aktorkę młodego pokolenia. Co
jest dla Pani najważniejsze w aktorstwie? Czy to jest ta
spontaniczność, żywiołowość? To by być autentycznym?
Tak. Prawda. Prawda i zaskakiwanie widza swoją wyobraźnią i budowaniem jego wyobraźni.
Gdy pytałyśmy naszych znajomych o to, co chcą wiedzieć o Edycie
Jungowskiej, mówili: jak ona to robi, że ma tyle energii i radości? No
właśnie, pani Edyto, sprawia Pani wrażenie osoby bardzo pogodnej,
otwartej, optymistycznie nastawionej do ludzi i świata. Jak Pani to
robi?
Ostatnio ćwiczę jogę (śmiech). Jestem dosyć energiczna osobą. W
człowieku zawsze musi być równowaga. Zawsze, jeśli ma nadmiar energii,
gdzieś musi być jej niedobór. Zawsze przy euforii, jeśli nie jest ona
chorobliwa, wynikająca z depresji, występuje moment zmęczenia. Im dłużej
w tym zawodzie pracuję, a pracuję już 15 lat, miewam kryzysy. Jestem
zmęczona, nie chciałabym pracować tak ciężko oraz aby mnie to wszystko
tak dużo kosztowało. Tak naprawdę nie umiem inaczej grać, nie interesuje
mnie granie po łebkach, granie, które mnie nic nie obchodzi, nie
dotyczy. Jeśli tak nie wiele ode mnie zależy jak w serialu, często
zmieniam teksty, które mi się nie podobają. Staram się kontrolować te
serialowe wątki. Na tyle zespoliłam się z postacią Bożenki z Na dobre i
na złe, że nijako stała się ona mną. I prawdopodobnie dużo więcej wiem o
niej niż scenarzyści. Wracając do pytania, nie wiem jak to się dzieje.
Są ludzie, którzy z natury mają skłonności do bycia aktywistami i
optymistami.
Na antenie Radia Zet można usłyszeć Panią i Bryndala rolujących znanych ludzi. Jak to jest z tym rolowaniem?
To bardzo długi i żmudny proces rolować kogokolwiek. Spędzamy nad tym
godziny czasu. Minuta rolowania to godzinna praca, czyli jeśli mamy dwie
minuty audycji, to robimy ją w dwie godziny. A do tego przygotowujemy
materiał, tniemy wypowiedzi, dobieramy jakieś głupoty. Po prostu
siedzimy nad tym - to nie jest zabawa.
Na zakończenie trzy pytania od ciekawskich:
Najbardziej ceni w ludziach...uczciwość i szczerość.
Największe marzenie... produkować fajne rzeczy - filmy, spektakle teatralne i zarabiać na tym pieniądze.
Autorytety i inspiracje...
Brook, Warlikowski, ostatnio dosyć ciekawy teatr niemiecki.
Dziękujemy. Było nam bardzo miło.
Dziękuję również
Rozmawiały Paulina Pogorzelska i Marta Łysiak.
***
To, co najbardziej cenię podczas występów typu Tragital, to taki
wizerunek postaci, który otwiera przed widownią pewną magiczną, intymną
przestrzeń, zawsze niepowtarzalną, przestrzeń, w którą występujący
stopniowo nas wprowadza. Jest jak Przewodnik po swojej Krainie
Wyobraźni, która dla nas jest obca, a zarazem fascynująca. Każdy artysta
ma swoją Wizję.
Wizja, jaką zaproponowała nam Edyta Jungowska w Gotującym się psie
była niezwykła, w niezwykłości swojej momentami zabawna, momentami
przejmująca i wzruszająca. Myślę, że ogromny udział w tej wizji miał
zespół, który rzucił czar na całą redakcję ;) Aranżacja znanych utworów,
jak przepiękna Mery Bellows N. Cave`a, w której pobrzmiewały motywy
rockowe, lecz także lekko jazzujące, folk w połączeniu z typową dla
piosenki aktorskiej wokalną dramaturgią - wszystko dało imponujący
efekt. Na tym tle wokal naszej gwiazdy - głęboki, w sposób czarujący
zachrypiały, soulująco-jazzujacy, wybuchający nagle i nagle gasnący...
choć nie bez technicznych niedociągnięć, momentów gdy emocje odbierały
jej panowanie nad głosem.
Daliśmy się temu porwać, poprowadzić w Jej artystyczną wizję przesyconą kobiecą namiętnością i niewinnością...
Teatr NIE MA: Jak zjadłem psa
No więc, po całej nieprzespanej nocy chciało mi się właśnie SPAĆ! A tu
mi wyskakuje jakiś lalalujący marynarz i zaczyna rozwieszać
prześcieradło na ścianie. Myślałam, że się załamię. Jednak aż TAK źle
nie było, co z kolei nie znaczy, że było genialnie. Przedstawionko, dla
tak zaspanego człowieka jak ja, stanowczo za długie. No, kurna,
marynarzu - za długie! Co jakiś czas rozbudzało mnie owe kurna. Ciekawą,
godną jako takiej uwagi była excytująca historia o sikaniu do morza.
Pomiędzy średnio ciekawymi historiami z różnych okresów życia marynarza
dało się wyłapać kilka godnych zainteresowania uwag oraz wyjaśnień. Na
przykład: bardzo przydane w życiu może okazać się przedstawienie
autentycznego przeznaczenia talerzy. One wcale nie są po to, by z nich
jeść! O, co to, to nie! Nie ma nic bardziej mylnego! Talerz jest takim
czymś, czego najprawdziwszym zastosowaniem jest MYCIE! Ale nie takie
zwyczajne. Mycie musi być długie, częste, dokładne i szybkie. Czuje, ze
ta wiedza naprawdę może mi się przydać w dalszym życiu.
A tak naprawdę tematem owego przedstawienia była tęsknota za domem, jego
wymarzony ideał. Jak to ujął sam aktor: A domu nie ma, pragnienie domu
przerosło dom, stało się pojęciem abstrakcyjnym. Niestety, ten motyw
gdzieś mi umknął. Może to przez te niewyspanie.
Teatr MEANDRY: Na krawędzi
Spektakl Na krawędzi zaprezentowany przez teatr MEANDRY przedstawia
problemy nękające młodego człowieka. Czuje się on niepotrzebny,
bezwartościowy. Cierpi z powodu braku pieniędzy, nieodpowiednich
kontaktów z matką, problemów w szkole. Często młody człowiek nie potrafi
poradzić sobie z tego typu problemami. Tak było także w tym przypadku.
Chłopak nie widział sensu dalszego życia, nie chciał tak żyć...
Według nas ten spektakl poprzez ukazanie kłopotów, poczucia
odosobnienia został pozytywnie zauważony wśród widzów (choć zdania były
podzielone). My jednak uważamy, iż grupa teatralna doskonale wiedziała,
co chce przekazać poprzez swój spektakl. Kolejno ukazywane były
sytuacje, które obniżają poczucie wartości młodego człowieka. Scena
końcowa oddawała powagę sytuacji i mimo, iż sytuacja nie była podana na
dłoni każdy (mamy nadzieję )zorientował się, co się wydarzyło. Życzymy
sukcesów!!!
1, 2, 3...
Kiedy jest nam dobrze tak, jak jest, zmiany mogą przysporzyć więcej
kłopotów niż korzyści. Kat i Freda od zawsze były razem, tylko we dwie i
nic więcej nie było im do szczęścia potrzebne. Jednak pojawia się
Miranda, ta trzecia, która burzy ustalony od lat porządek. Miranda jest
gościem. Gościem, który doskonale zdaje sobie sprawę z tego, jak ważną
rolę odgrywa tam, gdzie się pojawi. W naszej kulturze gościnność jest
przejawem dobrego wychowania, niezaprzeczalnym atutem, a gość staje się
osobą ponad wszystkimi, mającą specjalne przywileje. Gość nie zagrzewa
długo miejsca tam, gdzie się pojawia i właśnie dlatego powinno się
umilać mu każdą chwilę spędzoną w naszym domu, otoczeniu. Stwarzamy
iluzję przyjęcia gościa do naszej małej domowej świątyni, gdzie wszystko
ma swoje miejsce, a relacje międzyludzkie są jasne i przyjmowane bez
większego sprzeciwu. Gość kojarzy się nam z czymś dobrym, ulotnym.
Wszystko jest dobrze dopóki osoba składająca nam wizytę, nie zacznie
wykorzystywać swojej uprzywilejowanej pozycji i nie będzie starać się
zmienić tego, do czego się przyzwyczailiśmy, co sprawia, że czujemy się
bezpieczni. Miranda jest właśnie takim gościem. Gościem, który
doskonale zdaje sobie sprawę, że to on dyktuje warunki, że to on ma
władzę nad gospodarzami. Pod jej wpływem Kat i Freda w końcu zdają sobie
sprawę, jak bardzo są dla siebie ważne, jak ważne jest bycie razem..
Teatr Parabuch zaprezentował spektakl, który mógł się podobać zarówno
publiczności, jak i krytykom. Świetna gra aktorek, uzasadniona
oszczędność w scenografii to tylko niektóre z atutów przedstawienia
warszawskiej grupy. Myślę, że trójka dziewcząt z teatru Parabuch stanowi
świetnie zapowiadającą się grupę, która mogłaby się pokusić o status
grupy profesjonalnej, a nie tylko amatorskiej. Może przyda się jeszcze
parę istotnych wskazówek warsztatowych, ale Wizyta podobała mi się.
Zarówno ze względu na przesłanie, jakie ze sobą niosła, jak i świetnie
dobrane odtwórczynie ról Kat, Fredy i Mirandy. A może jeszcze nas
odwiedzicie?
MOŻE ILOŚĆ KRZESEŁ W NIEBIE JEST ODPOWIEDNIA DO ILOŚCI DUSZ?
Dwa krzesła i trzy osoby. I nikt z Was nie powie, że nie był w takiej sytuacji.
W szkole, teatrze, społeczeństwie zawsze brakuje dla kogoś krzesła.
To tak, jakby Pan Bóg zapomniał pozostawić nam jedno. Otóż nie - On nie
zapomniał. Ale skoro nie, to czemu ludzie w walce o to, by zająć
miejsce, niejednokrotnie bliscy byli pozabijania się?...
Bo to nie tylko kwestia miejsca. To kwestia ludzi, którzy to miejsce tworzą. Gdy brakuje Ci krzesła...ZOSTAJESZ SAM.
Czy samotność to najgorsze, co może Cię spotkać? Jeśli chodzi o mnie
osobiście uważam że jest to z pewnością jedna z gorszych rzeczy. Według
teatru Parabuch zdaje się też.
Żeby nie zostać samotnymi, gotowi jesteśmy na szeroko rozumiany konformizm.
Może niebo różni się od ziemi tym, że tam jest odpowiednia ilość krzeseł w stosunku do dusz?
A skoro tak został skonstruowany świat, że ciągle musimy walczyć o
przetrwanie, może warto zastanowić się nad tym jak postępować, by
odróżniać się od zwierzęcia, które w walce o byt jest gotowe NA
WSZYSTKO?
O wykonaniu powiem tyle, że Gość został zagrany z prawdziwą klasą. Po prostu bardzo profesjonalnie. Gratuluję
Piekło udręczeniem przyjemnością, której osiągnięcie miałoby dać nam pełnię szczęścia?
W Roku 84 Orwella osobowość Winstona Smitha została ostatecznie
zdegradowana poprzez rzecz, której bał się najbardziej na świecie
-szczury. W przedstawieniu Teatru Progress, opartym o opowiadania
Jonathana Carolla, najstraszniejszą rzeczą staje się to, co było
wcześniej ukoronowaniem naszych marzeń, tylko podane bez ograniczenia. I
to jest piekło.
Nie mogę nie wspomnieć o recepcjonistce piekła - pozostaję pod wrażeniem
jej sposobu bycia na scenie i wyrazistej osobowości. Postać, którą
tworzy, wprowadza Pola, za życia fana Madonny, do piekła, którym okazuje
się wkrótce pokój ze śpiewającą piosenkarką. Śpiewającą już zawsze.
Zatrzymajmy się nad pomysłem na to przedstawienie. Nad koncepcją piekła.
Czy to rzeczywiście nie jest tak, że często obiekt naszego pożądania
przesłania nam to, na czym naprawdę nam zależy? Że nie myślimy czy TO
rzeczywiście jest warte naszego zaślepienia? Sytuację komplikuje fakt,
że nie pozostajemy w swoim działaniu pozostawieni samymi sobie... ON
patrzy, może patrzeć na nas w każdej chwili i czekać na sposobność
podsycenia naszej złej myśli...
TEATR PROGRESS : POKÓJ MADONNY. Kto na Ciebie patrzy ?
To, co zobaczyłam na scenie w wykonaniu teatru Progress jest ciężkim
orzechem do zgryzienia i zinterpretowania. Powiało Jonathanem Carollem i
jego metafizycznym piekiełkiem.
Wszystko zaczęło się od Madonny. Ta gwiazda muzyki pop jest idolem
wielu osób. Ofiarą jej uroku padł również Paul. Był nią całkowicie
oczarowany, nie mógł oderwać od niej oczu. Wydawało się, że walczą o
niego aniołowie. Zakrywali mu oczy i uszy, jednak on nadal patrzył i
słuchał, próbowali go odciągnąć, ale Paul stał jak zaczarowany.
Fascynacja ta zawiodła go do piekła. Owo miejsce wcale nie przypominało
piekła, o jakim słyszymy w kościele czy jakie sobie wyobrażamy (a więc
związane z cierpieniem, bólem, ciemnością). Wyglądało jak szpital, a
diabły jak recepcjonistki. To było miejsce, w którym ma się wybór i
wpływ na rodzaj kary. Paul tez miał do tego prawo. Wybrał pokój Madonny.
Nim do niego trafił poznał szefa - Lucyfera. Był on niewidzialny dla
śmiertelników, aczkolwiek bardzo ludzki (żartował, całował w ręce,
rozmawiał).
Dla Paula cała wieczność z Madonną i jej piosenkami nie była straszna.
Przynajmniej do czasu, kiedy uświadomił sobie, ze nic poza nią nie
będzie. Wtedy to miejsce zaczęło przypominać piekło z ludzkich
wyobrażeń.
Paul był zdecydowany na rodzaj swej kary. W przeciwieństwie do Marggie.
Niezdecydowaną zajął się sam Lucyfer. On wie wszystko o każdym człowieku
i patrzy...
Wydawać by się mogło, ze to historia metafizyczna. Jednak tutaj
metafizyka przeplatała się z rzeczywistością. Postaci surrealistyczne z
realistycznymi.
Nie chodziło w tym spektaklu o Madonnę, tylko o fascynację. To, co
sprawia przyjemność równie dobrze może być karą, która wyniszcza. Każdy z
nas może zagubić się we własnych ideałach i admiracjach, zachwytach.
Potrzebna jest harmonia, by nie spaść na samo dno upodlenia. Dlatego też
to piekło metafizyczne jest tak naprawdę światem realnym, w którym
funkcjonujemy każdego dnia, obieramy drogę, jestesmy rozbici pomiędzy
dobrem a złem. Każdy nasz krok może doprowadzić do histerycznej gonitwy,
do walki o przetrwanie. Wszystko to rozgrywa się w umyśle człowieka.
Każdy powinien mieć własny system wartości, wartości moralnych i
duchowych, które zagwarantują prawdziwe życie
A zło ciągle patrzy i ma wiele twarzy...
P o d s ł u c h a n e
w trakcie Pokoju Madonny:
Ta dziewczyna dobrze gra...
Ja się zaraz rozpłaczę!!!
GŁOSY – TEATRU KRZYK
Czarny. To taki egzystencjalny kolor. Taki życiowy. I było o życiu. O
życiu w wydaniu bardzo pesymistycznym: pełnym przemocy, agresji,
pogardy. W domu nie ma wsparcia. Nie znajdzie się go także w szeroko
rozumianym społeczeństwie. Miłość to puste pojęcie. Czy ktoś je jeszcze
zna?
Łańcuch... zniewala, ogranicza.
I jak tu się od niego uwolnić?
Pomiędzy rodzeństwem nie ma porozumienia. Związki partnerskie nie
opierają się już na zaufaniu. Ludziom brak osobowości, nie wiedzą kim
są.
Szkoła to absurd. Role się w niej odwróciły. Nauczyciel nie uczy, a
podlega edukacji. Edukują go uczniowie, bo w końcu musi sobie uświadomić
jak bardzo jest beznadziejny, bezwartościowy. Przeszkadza im budować
świat taki, do jakiego są przyzwyczajeni.
Ocena? Bardzo krótka: robi wrażenie, porusza, daje do myślenia.
Kiedy stajemy się nieobecni...
Po ubiegłorocznym Ubu czułam, że i w tym roku Bronisze przywiozą z
Ożarowa Mazowieckiego coś niezwykłego. Ubu w pierwszych chwilach
zachwycił mnie doskonałą muzyką, genialną, profesjonalną grą aktorów
(ukłony w stronę Bartka Wójcika) i niezwykle dowcipnymi dialogami. i
mimo że w drugiej edycji TUMULTu Bronisze należały do faworytów w oczach
publiczności (podobnie jak Teatr Realistyczny, który otrzymał Srebrną
Kulisę), jury miało na ten temat inne zdanie i grupie z Ożarowa dostało
się tylko wyróżnienie. Z perspektywy czasu dochodzę do wniosku, że
jednak dobrze się stało. Ubu był pod wieloma względami spektaklem
zdecydowanie wyrastającym ponad przeciętną, ale dziś pamiętam tylko te
chwile, w których śmiałam się do łez lub razem z resztą publiczności na
stojąco nagradzałam Bartka Wójcika, Kasię Pleban oraz Iwonę i Martę
Kowalskie brawami. niestety nie mogę przypomnieć sobie przesłania, jakie
niósł Ubu. To nie jest dobry znak.
Przed chwilą wróciłam z tegorocznej odsłony Broniszy. Inny tytuł, zespół
też już nie ten sam, ale to, co w Broniszach, najlepsze pozostało.
Pozostała lekkość, dowcip, zniewalający swą naturalnością aktorzy. Po
raz kolejny Ożarów wydaje mi się układem współrzędnych stworzonym dla
młodych teatrów. Tegoroczny Nieobecny to historia rodziny uwikłanej w
schematy, uwikłanej we współczesność, w której gubią się dorośli, a
przede wszystkim zawsze nieobecny Jacek - syn głównych bohaterów
spektaklu. Ojciec zapracowany, pewny, że w życiu każdy ma swój a rolę do
spełnienia i nie powinien tego zmieniać. Żona ma być kucharką, praczką i
sprzątaczką, a dzieci dobrze wychowanymi, inteligentnymi ozdobami domu.
Matka to kobieta, jak sama twierdzi, zrównoważona, która dla
poprawienia sobie humoru robi zakupy w supermarkecie. Babcia, klasyczny
przykład daleko posuniętej sklerozy, zadaje głównie dwa pytania: która
godzina? czy: gdzie jest Jacuś? Małżeństwo nie potrafi poradzić sobie z
wychowaniem syna. Zauważają, że gdzieś po drodze musieli popełnić błąd,
że najprawdopodobniej Europa Środkowo - Wschodnia to jednak nie to samo
co Ameryka Północna i podręcznikowe teorie na nic tu się przydadzą.
Syna wciąż nie ma w domu, kiedy jest potrzebny. Z biegiem lat coraz
bardziej odsuwał się od rodziców, aby w wieku 18 lat stać się im
całkowicie obcym. A wystarczyło przynajmniej raz dziennie powiedzieć mu:
Kocham Cię.
Pomimo ciągłego zauroczenia Broniszami myślę, że jednak nie mogą liczyć
na nagrodę także w tegorocznej edycji TUMULTu. To, co jest atutem ich
przedstawień, przemawia na ich niekorzyść w oczach jury. Coś, co
podejrzanie łatwo się ogląda, co jest przyjemne, niestety nie zawsze
posiada wszystkie cechy idealnego spektaklu na poziomie amatorskiego
teatru młodzieżowego. W moich oczach Bronisze zawsze będą warte
oglądania, po to, żeby przekonać się, że teatr nie musi nas przygnębiać,
aby uczyć.
P.S. Przyjedźcie do nas za rok!!! Ja już czekam...
STUDIO TEATRALNE BAGTI: Super Market
Jest 18:50. Właśnie wyszłam z sali po obejrzeniu spektaklu studia
teatralnego BAGTI. W mojej głowie jedno wielkie wołanie o pomoc. NIE
ROZUMIEM!!! Sięgam po program festiwalu, może tam znajdę wyjaśnienie...
To rodzaj misterium współczesnego, fresku pełnego symboli.Poetyka zatem
daleka jest od tak zwanego realizmu. Trzeba się domyślać. ... aha.
Wyjaśnienie jest, olśnienia w umyśle: brak.
Zapytam Patrycję... Ona mi odpowiada: - Myślę, że chcieli przedstawić
to, że życie jest jak supermarket. - No to, to wiem, ale dlaczego w tak
niezrozumiałej formie? - Może dlatego, żeby pokazać, że to wszystko jest
takie pseudorealne, pseudorzeczywiste i w ogóle takie jakieś... - dalej
nie pamiętam.
Hmmm... spytam Alka. Alek mówi mi: To taka implikacja... Przedstawienie
było niesmaczne. Życie to supermarket. Supermarket jest niesmaczny -
życie jest niesmaczne. To już przynajmniej ma sens. Ale dalej nie
rozumiem tych wszystkich użytych w spektaklu metafor, np.: Shopoholicy
do spowiedzi! Nie mając skrzydeł, jak chcesz się wznosić do nieba -
miłujących apostazję (czy też apoteozę??) ludzi sytych?? - czy jakoś
tak. Kto jeszcze może mi pomóc?
Widzę Olę. Jestem głęboko zażenowana przedstawieniem, którego treści
nie zrozumiałam ja ani żadna z moich znajomych. Albo jestem za głupia,
albo zbyt inteligentna na takie spektakle. Nie można pominąć też tego,
że sprofanowali przepiękną piosenkę Pink Floyd: High hopes. Tak,
piosenka. Przynajmniej ją zrozumiałam i muszę przyznać, że miło mi było
jej słuchać. Takie odprężenie w trakcie intelektualnej męczarni. Aktorzy
mówili swoje kwestie do publiczności i słowa te wracały do nich odbite
od muru niezrozumienia i bezradności myśli.
Dlaczego stworzyli taki spektakl, którego istotę tylko oni pojmowali?
Może dlatego, by udowodnić, że nie tylko O.N.A. potrafi pożerać i
pieprzyć ???!!!!??!!
jakie to ciekawe...
NA SCENIE
państwo Smith, którzy będąc razem, nie są razem, odwiedzają państwo
Martin, którzy rozmawiając ze sobą nie rozmawiają. Służąca państwa
Martin, będąc tylko służącą, staje się w istocie kimś więcej. Zupa, ryba
i ziemniaki - kolacja - spotkanie towarzyskie-to nie kolacja. Jedna
kobieta o czterech twarzach i ośmiu nogach.
A W NASZYM ŻYCIU ludzie o dwóch twarzach. Niepolityczny meeting na
którym zapadają kluczowe dla polityki decyzje. Przerost formy nad
treścią. Będąc w TUMULCIE ludzi - samotni, komunikując się -
niekomunikatywni.
...jaki dziwny zbieg okoliczności!
wieczorową porą...
Z rozmowy (bardzo sympatycznej rozmowy ;) ) z Andrzejem Gęsiarzem, aktorem teatru Muflasz i From Poland
Czym jest dla Ciebie aktorstwo?
Aktorstwo to forma samodoskonalenia.
Co najbardziej liczy się na scenie?
Na scenie najważniejsze są oddziaływania, stosunki między aktorami. Oddziaływania te pozwalają tworzyć kompozycję.
Czy zgodzisz się ze zdaniem naszej tegorocznej gwiazdy, pani Edyty
Jungowskiej, że w teatrze najważniejsza jest prawda, tak jak prawda
najważniejsza jest w życiu?? Że aktor powinien być równie autentyczny na
scenie jaki poza nią? Czy życie to teatr?
Nie. Prawda na scenie pozostaje tylko prawdą na scenie. Tak prawda w życiu pozostaje tylko prawdą w życiu.
W kwestii planów zespołu na przyszłość informacje muszą zostać ocenzurowane. Gorąco pozdrawiamy i zapraszamy za rok!!!
PS. Mam nadzieję, że grupa cało i bezpiecznie dotarła do McDonalda
CO TAKIE ZIOMY MAJĄ DO MICKIEWICZA I KONCERTU ROCKOWEGO???-
Ziomale Mickiewicza
Ostatniego dnia festiwalu pierwsza sztuka zapowiadała się świetnie. Po
wejściu do sali uwagę przykuwała ciekawa scenografia typu: Miejsce
spotkań nieciekawych typków :). Ja od razu zauważyłam również
rozstawiony w rogu sprzęt muzyczny typu: gitary, perkusja, piecyki. Już
wtedy, na samym początku wiedziałam, że będzie to niezły show.
Początek przedstawienie był zaskakujący i pełen kontrastów. Na
scenę wyszło dwóch typowych dresów ( w tym momencie przeżyłam szok, co
dresy mają do tej pięknej perkusji i gitar...) i siadło na ławce
prowadząc typową dla siebie rozmowę... Ale na boku w cieniu pojawili się
ONI... pojawiła się kapela rockowa (na szczęście koszmar minął,
albowiem panowie dresi nie mieli zamiaru dotykać instrumentów). Po
pierwszym wykonanym przez zespół utworze wiedziałam, że wszystko będzie
dobrze. Ich gra była po prostu świetna, wokal bardzo dobry... Ale i tak
najbardziej spektakularna była gra perkusisty :), te płynne przejścia,
bardzo szybkie tempo, jak na moje oko dobra technika, gość, co tu dużo
pisać, wymiatał... Elektryk też dawało o sobie znać, szczególnie dobre
były solówki. Po prostu, aż chciało się wyskoczyć z foteli i ruszyć w
pogo, na środek sceny lub chociaż pod nią. Ale niestety niektórym z nas (
mi) musiało wystarczyć machanie głową oraz wykrzykiwanie doskonale
znanych tekstów piosenek.
Kończąc wywody dotyczące kapeli, należy wspomnieć również o grze
aktorskiej, która była przyzwoita. Na szczególną uwagę zasługiwała
postać poety. Po prostu pełna ekspresja. Człowiek po prostu się
postarał. Natomiast na pochwałę nie zasługiwali dwaj ludzie w dresach, i
to wcale nie przez fakt samych dresów :P, a dlatego, że swoje role
grali bardzo przeciętnie... trochę sztywno, mogli to zrobić o wiele
lepiej.
Pomysł łączenia trzech z pozoru bardzo różnych i nie pasujących do
siebie rzeczy takich jak: ROCK, dwóch znudzonych wszystkim typków na
ławeczce i historii życia oraz twórczości Mickiewicza zasługuje na spore
uznanie, przede wszystkim za odwagę i śmiałość. Niewielu ludzi
zdecydowałoby się na taki krok. Niezwykłym plusem tej sztuki jest więc
nietuzinkowość i niecodzienność.
Może niektórych zdziwić, że nic nie wspomniałam tu o treści tej
sztuki, ale to jedynie z powodu, iż mnie i założyć się mogę, że również
wielu innym ludziom umknęła ona gdzieś pomiędzy dawką wspaniałej muzyki
zaaplikowanej przez kapelę. Jak dla mnie to właśnie ona była
największym, co nieznaczny że jedynym, plusem tego przedstawienia. I oby
jak najwięcej takich sztuk, które są zarazem wspaniałym rockowym
koncertem :).
Imprezka, piwko, panienki...
Imprezka, piwko, panienki... imprezka, piwko, panienki... imprezka,
piwko, panienki... niby człowiek jest istotą myślącą, a jednak czasami
jego zachowanie najzupełniej w świecie temu zaprzecza. Zwłaszcza gdy nie
ma pomysłu na życie. Idzie wtedy na łatwiznę. Szuka przygód, doznań
(takich jak: egoistyczne wykorzystanie młodej dziewczyny), mających
przynieść mu coś nowego, jakąś nową koncepcję świata, którą potem mógłby
wykorzystać, choćby pisząc scenariusz telenoweli. Życie to jednak nie
telenowela, nie ciągnie się bez końca, w pewnym momencie się urywa. Od
tego nie ma już odwrotu. Nie można już nic zmienić. Ale możemy uratować
się przed ostateczną klęską jeszcze za naszego życia. Czasem nawet
bliski kontakt z krawężnikiem może być punktem zwrotnym w naszym życiu.
Spektakl Teatru Maska bardzo mi się podobał. Młodzi aktorzy wykazali się
bardzo profesjonalną grą, idealnym stopieniem się z kreowanymi przez
siebie postaciami. Poza najbogatszą wśród wszystkich konkursowych
przedstawień scenografią, spektakl wyróżniał się jeszcze... skąpymi
strojami aktorów. A raczej ich brakiem. Muszę przyznać, że zrobiło to
na mnie duże wrażenie, bo nie wyobrażam sobie, jak będąc ubranym jedynie
w bokserki lub skąpą koszulkę nocną, można wytrzymać na sali, gdzie
wszyscy inni ludzie drżą z zimna pomimo tego, że mają na sobie po kilka
warstw bluzek, bluz i wszelkiego rodzaju kurtek. Brrr... Aktorstwo
wymaga jednak ogromnych poświęceń.
Mimo tego, że Teatr Maska zaprezentował się świetnie, nie otrzymał
głównej nagrody. Nie rozczarowałam się jednak decyzją jurorów. Myślę, że
takiej grupie jak ta nie potrzebne są żadne nagrody, żeby przekazywać
widzom ważne treści i profesjonalnie wykonywać swoją pracę. Juras i
ekipa na pewno sobie poradzą. Powodzenia!!!
Ostrołęcka Scena Autorska: SOS
To, co zaprezentowała Ostrołęcka Scena Autorska ostatniego dnia
festiwalu utkwiło w naszej pamięci. Pisząc tę recenzję dwa tygodnie po
TUMULCIE nadal mamy przed oczami te pełne emocji sceny, ekspresywne
gesty, ruch - poprzez swoją nienaturalność, silnie oddziałujący na
widza... A to już plus.
Spektakl przedstawiał typową historię narkomana - jego upadek i próby
podniesienia się z dna, w których wspierali go najbliżsi: dziewczyna i
przyjaciel. Oczywiście - jak można się było spodziewać - miłość i
przyjaźń przegrała walkę z nałogiem. Przedstawienie skończyło się
ostateczną klęską bohatera.
Artyści z Ostrołęki nie zaskoczyli nas treścią, ale zadowolili formą.
Odpowiednio dobrana muzyka doskonale komponowała się z ruchem
scenicznym, jej rolę uzupełniała gra świateł. Aktorzy wykazali się
niezwykłą wrażliwością na problemy współczesnej młodzieży, co więcej -
problemy zdemoralizowanego świata, w którym rządzą narkotyki. Nie, to
złe zakończenie...
Spróbujmy inaczej - podobało nam się, zapraszmy na TUMULT za rok...,
ale tym razem przywieźcie z Ostrołęki bardziej oryginalne (dla ani) i
równie dynamiczne jak to (dla kasi) przedstawienie.
Podziękowania za pomoc w organizacji festiwalu dyrekcjom:
Zespołu Szkół Katolickich im. Ks.Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Łomży
oraz I Liceum Ogólnokształcącego im. Tadeusza Kościuszki w Łomży.
INSTYTUCJA KULTURY MIASTA ŁOMŻA
18-400 Łomża ul. Wojska Polskiego 3,
tel./fax: 86/216 32 26, 216 45 53, e-mail:sekretariat@mdk.lomza.pl,
NIP:718-00-07-644 NR KONTA 73 1560 0013 2818 0753 7000 0001